Zazwyczaj po książki biograficzne sięga się, by lepiej poznać znaną nam postać. By zrozumieć jego motywacje, decyzje, poznać go od strony innej niż ta znana fanom na co dzień. Jednak można też sięgnąć po biografię nie znając wcześniej jej bohatera. Właśnie tak miałem z Johnem Stocktonem.
Przed rozpoczęciem lektury nie tyle nie znałem osiągnięć tego amerykańskiego koszykarza, lecz nawet nie wiedziałem o jego istnieniu. Po lekturze mogę jednak stwierdzić, że był to błąd, oraz że żałuję, że nie grał on w moich czasach. Z jego książki wyłania się obraz człowieka, który pomimo gry w NBA i bycia w Dream Teamie pozostał normalny. Człowieka, z którym chętnie by się porozmawiało nie tylko o koszykówce, ale także o innych aspektach życia. Myślę, że najlepiej oddaje to stwierdzenie, że z autobiografii Stocktona poznajemy człowieka, a nie koszykarza. Nie ma tu rozwlekłych opisów kolejnych sezonów, przypominania akcja po akcji meczów w fazie play-off. Nawet Igrzyska Olimpijskie 1992 i 1996 są przede wszystkim opisane spoza parkietu, a o samych meczach autor opowiada niejako mimochodem. Ale czy sprawia to, że książka staje się nudna? W żadnym razie! Można zaryzykować twierdzenie, że dzięki temu staje się wręcz ciekawsza, ponieważ John zaprasza nas na podróż po swojej psychice. Pokazuje o czym myślał w danych momentach kariery i dzięki czemu był w stanie wdrapać się na sam szczyt koszykarskiego świata. Dodatkowo zaprasza nas także do swojego domu i opowiada nam, jak był w stanie połączyć grę w jednej z najbardziej medialnych lig sportowych świata ze spokojnym życiem rodzinnym opartym na wartościach, nie wplątując się w skandale. Jednocześnie potrafi pokazać swoje błędy i uderzyć się w piersi, jednak - będąc szczerym - gdyby wszyscy sportowcy popełniali tylko takie błędy jak Stockton, to dzieci miałby zdecydowanie lepsze wzory do naśladowania.
Jest to pozycja inspirująca, motywująca, a przede wszystkim przyjemna w lekturze. Nie ma tu momentów nudnych. Nawet opisy czy to młodości, czy to życia rodzinnego, które tak często są w biografiach napisane w sposób monotonny, tutaj interesują i angażują czytelnika. Autor kończy epilog słowami: "jeśli moje doświadczenia cię zainspirują albo zachęcą do tego, żeby nigdy się nie poddawać, to warto było napisać tę książkę". John, było warto! I warto po nią sięgnąć - niezależnie od tego, czy wstawało się w nocy razem z zawołaniem "hej hej tu NBA".